Skip to main content
ArchiwumInformacjeNewsŚwiat

Z Bangui – Republiki Środkowoafrykańskiej

By 11 stycznia 2009No Comments
Rzeka Ubangi w pobliżu Bangui (Fot: world66)

Rzeka Ubangi w pobliżu Bangui (Fot: world66)

Rok temu wracając z wiosek po Święcie Niepokalanego Poczęcia, miałem włączone radio. W diecezjalnym radiu ciągle mówili, o tym, że: „wielu to widziało na własne oczy, miliony zgromadzonych ludzi, siostry, księża, biskup…” Co widzieli?

Jak to w wielu diecezjach (jeśli nie w każdej), z wiekami Kościół ma jakieś miejsce pielgrzymkowe, często „cudowne”. Kilka lat temu, może trzy, biskup tutejszej diecezji wybrał małą wioskę ze wzgórzami pod nazwą Ngukomba, odległą o jakieś 20 kilometrów od stolicy na taką „mini pielgrzymkę”. Nie było nic szczególnego, mała wspólnota katolików, ale miejsce charakterystyczne ze względu na rozsiane wzgórza. Na jednym ze wzgórz postawiono metalowy krzyż i stało się to Kalwarią dla wspinających się w duchu pokuty. U podnóża wybudowano ołtarz polowy z zadaszeniem przed słońcem. Miejsce sprzyjało modlitwie i skupieniu.

Rok temu na Uroczystość Niepokalanego Poczęcia, maryjny ruch „Legion Maryi” zorganizował pielgrzymkę z trzydniowymi rekolekcjami u podnóża tej góry. W sumie  z innymi ruchami, które się tam udały w ostatni dzień mogło być nawet z 20 tysięcy. Na Mszę świętą przyjechał arcybiskup ze stolicy. W programie przewidziano sakrament chorych. W czasie namaszczenia ukazał się znak na niebie… Wszyscy widzieli i uwierzyli. Radio trąbiło tygodniami: Ngukomba, Ngukomba. Sprzedawano zdjęcia zrobionego znaku. Co było tym znakiem: dwie smugi chmur układające się bardzo wyraźnie w znak krzyża. Takie jak po przelocie samolotu, ale wyraźne, szerokie i ucięte, czyli nie były to śladu samolotu. Znak ten trwał przez dobrych kilka minut.

Rok temu jeszcze byłem daleko od stolicy i jakoś mnie to nie przekonywało. Kiedy wysłano mnie na nową parafię już do Bangui. Wszedłem do Kościoła i niedaleko tabernakulum ujrzałem zawieszony na ścianie obraz z krzyżem Ngukomby. Biskup dał się zwieźć, bo jacyś ludzie z jego otoczenia zorganizowali akcję sprzedawania ogromnych zdjęć z tym „znakiem”, z jego podpisem, pieczątką i słowami: widzieliśmy i uwierzyliśmy . Każda parafia musiała go kupić za 35000 (to jest jakieś 200 polskich złotych). Jako młody proboszcz chciałem mieć wszystko liturgicznie, umieściłem to zdjęcie w zakrystii, bez specjalnych komentarzy, na które się wcześniej przygotowałem.

Ale „usunięcie” go do zakrystii, nie zamknęło sprawy. Zbliżał się 8 grudnia, wszędzie słyszało się słowo: Ngukomba. Biskup zwołał specjalne spotkanie z wszystkimi księżmi pracującymi w diecezji na temat zorganizowania pielgrzymki. Tym razem akcent miał być położony na sakrament pojednania. Tak jak wcześniej, nie zagrzewałem się do tej akcji. Mimo, że pewne posunięcia biskupa mi nie odpowiadają, to na tym spotkaniu powiedział coś, co zmieniło moje spojrzenie na sprawę. Pan Bóg posłużył się oślicą by przemówić do nieposłusznego proroka Balaama, mógł tym bardziej przemówić przez usta mojego biskupa. Otóż biskup zwyczajnie otworzył mi oczy mówiąc, że jeśli gdzieś zbierają się tłumy wiernych (a były to miliony), to proboszcz powinien się zająć swoimi wiernymi, nie może być obojętny. To mi wystarczyło.

Zorganizowaliśmy dwa spotkania przygotowujące do wymarszu. Pierwsze na temat pielgrzymek ogólnie, drugie na temat sakramentu  pojednania. Uroczystości przesunięto na sobotę, żeby ułatwić ludziom uczestnictwo. W piątek 5 grudnia wyruszyliśmy spod drzwi kościoła naszej parafii o 14.00. Zdziwieniem dla wielu było widzieć księdza i to jeszcze białego wędrującego pieszo wraz z innymi. Jeszcze większym spanie na nacie pośród „swoich”. Na 17.30 byliśmy już na miejscu. Do północy trwały modlitwy, śpiewy i nauczanie na temat spowiedzi. Następnego dnia biskup przewodniczył Mszy. Zapowiedział, że : „nie będzie tym razem znaku, znak został raz dany”. Czuło się, że ludzie znowu na coś czekali. Tłumy były być może dwukrotnie większe.

Sam też nie czekałem na znak. Wiedziałem, że muszę tam być, dlatego, że oni tam szli. Ale można powiedzieć, że miałem swój znak. Zdecydowana większość nie udała się tam by coś zobaczyć. Mówiono, że nawet muzułmanie i protestanci przyszli. Dla mnie ich wędrówka modlitwa była dla mnie znakiem. To nie tak jak u nas, że jedzie za tobą ciężarówka z plecakami, a ty sobie śpiewasz: nie warto na drogę tę sandałów i płaszcza zabierać… Ludzie zabierali bidony z wodą do picia, bo na miejscu jest problem z wodą, garnki z jedzeniem, drzewo na opał. I to wszystko niesione, często na głowie. Oczywiście wielu udało się samochodem, ale ja patrzyłem na tych, co szli ze mną. Na tych co wdrapywali się bosymi stopami na wzgórze Golgoty.

Mówiąc im o znaku krzyża Ngukomby, mówiłem, że jeśli znak pochodzi od Boga, to ma jakiś cel, jakieś przesłanie, trzeba tego szukać, a nie zarabiać na tym pieniądze. Może przesłaniem jest, to że zapomniano krzyż?

Kochani, Pan Bóg już raz dał nam znak i to nam wystarczy: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel” (Iz 7,14). Co roku obchodzimy Te Urodziny. Co roku, dzięki łasce tych Świąt coś się na nowo w nas narodzi, coś ożyje, coś pojedna. Życzę Wam niech odzyja w Was na nowo dobre pragnienia.

Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia i błogosławionego Nowego Roku.

Krzysztof Ferenc

Republika Środkowoafrykańska, Bangui, dn. 22 grudnia 2008 roku

Fotografia pochodzi z serwisu: World 66: The Travel Guide You Write